czwartek, 20 września 2012

Jak powstał Polski Klub Psa Rasowego  - artykuł z 2011r

 autor: Joanna Kosińska
W bieżącym roku obchodzimy 10-lecie utworzenia Polskiego Klubu Psa Rasowego, pierwszego polskiego stowarzyszenia kynologicznego, dzięki któremu został złamany monopol Związku Kynologicznego w Polsce.
Choć minęło już tyle czasu, a w międzyczasie powstały kolejne stowarzyszenia kynologiczne, ZKwP nadal nie może pogodzić się z tym faktem. Wiele osób, zatwardziałych fanatyków, działaczy ZKwP, nadal powtarza obraźliwe opinie na temat członków zarządu i sędziów Polskiego Klubu Psa Rasowego. Jedną z często powtarzanych teorii jest, że założycielami PKPR były osoby "wykluczone z ZKwP za przekręty hodowlane", że "sędziami kynologicznymi PKPR są osoby, które nie zdały egzaminu sędziowskiego w ZKwP" itp.
Ponieważ przez 10 lat nic się w tej kwestii nie zmieniło, nadal powtarzana jest nieprawda, postanowiłam wyjaśnić okoliczności powstania Klubu.
Kilka słów o przewodniczącej i dlaczego powstał PKPR
 Pierwszego psa rasowego, owczarka szkockiego, kupiliśmy z mężem w 1992r. Mieszkaliśmy wtedy pod Olsztynem, więc zapisałam się do tamtejszego oddziału. Suczka (ERGANE Mrągowia) była mocnej budowy, o wspaniałym charakterze i jej głównym zadaniem była praca przy naszym stadzie kóz (45 sztuk). W 1993r. zarejestrowałam przydomek hodowlany "Z Koziarni" i wiosną 1994r. mieliśmy pierwszy miot szczeniąt. Braliśmy udział w wystawach, ale nasza suczka nie miała wielkich osiągnięć. Nie znałam się wtedy zbytnio na psach rasowych, więc sądziłam, że widocznie nie jest idealna. Teraz, jako doświadczony hodowca i sędzia, gdy przeglądam nagrania video z wystaw z tamtych czasów, widzę, że moja suczka zasługiwała na zdecydowanie wyższe lokaty, że przegrywała z psami gorszymi eksterierowo. Ale teraz już wiem, że jej wygląd nie miał znaczenia.
W 1994 r. do naszej hodowli dołączyły dwie suczki: owczarek belgijski ARNA ze Sluknovskych Vrchu oraz owczarek kaukaski ZINA An-Ro-Ge. Na jednej z wystaw ZINA otrzymała ocenę dobrą. Sędziował wtedy Tomasz B., znany związkowy działacz. W karcie oceny nie podał żadnego uzasadnienia, a przecież ocena dobra eliminuje z hodowli. Zapytałam jakie wady posiada moja suczka. Otrzymałam bardzo niegrzeczną odpowiedź, że jeśli mi sie coś nie podoba, to może mnie wykluczyć ze związku". Wtedy właśnie postanowiłam, że zostanę sędzią kynologicznym i może wtedy moje psa zaczną mieć jakiekolwiek szanse na lepsze wyniki i uczciwą ocenę. Jak juz sobie coś postanowię, to tak musi być. Zabrałam się zatem do działania. W 1995r przeprowadziliśmy się pod Płock i właśnie w oddziale płockim ZKwP rozpoczęłam swoją przygodę kynologiczną.
Już w roku następnym, bez większych problemów, zdałam eksternistycznie z bardzo dobrym wynikiem egzamin asystencki (w oddziale w Toruniu, gdyż akurat tam był organizowany) i zabrałam się intensywnie za asystowanie na wystawach. Poznawałam różnych sędziów. Żaden nie olśnił mnie swoją wiedzą. Oczywiście byli sędziowie bardziej neutralni, którzy po prostu nie znali wystawców, ale byli też i tacy, którzy sędziowali prawie wyłącznie "po nazwisku" właściciela, jak np. sędzia Jerzy O., u którego asystowałam wielokrotnie (często był zapraszany na wystawy). Sędzia ten sprawdzał zawsze czyj jest pies, "aby nie popełnić gafy"(cytuję). Bywało, że na jego polecenie sprawdzałam w katalogu kto jest właścicielem psa i mówiłam mu na ucho podczas oceny. Kiedyś, w trakcie oceny, powiedział, że musi wygrać ten pies, bo to pies jego znajomej, a jeśli jest jakiś z mojej hodowli, to może mu dać drugie miejsce.
Podczas asystowania nigdy nie wtrącałam się do oceny, nie wyrażałam swoich opinii, nie wdawałam w dyskusje, mając na uwadze osiągniecie mojego celu - zostania sędzią. Uważnie wszystko obserwowałam i powoli wyrabiałam sobie opinię na temat sędziowania i funkcjonowania ZKwP.
Na jednej z wystaw wystawiałam swojego psa labradora. Przegrał z innym, brzydszym psem, a sędzia Kazimierz S. tłumaczył mi się potem, że nie mógł inaczej i abym na następnej wystawie zgłosiła się do niego przed rozpoczęciem oceny (nie wiem po co...).
Nasza hodowla rozwijała się. Hodowaliśmy głównie owczarki belgijskie i labradory. Nasz tervueren Van de Renaisse TARS zdobywał tytuły, ale tylko dlatego, że w "belgach" nie było praktycznie konkurencji. W labradorach już tak nie było. Pierwsze miejsca były zarezerwowane dla "wybrańców". Było to trochę irytujące, zwłaszcza, że zdawałam sobie z tego sprawę, więc ograniczyłam wystawianie labradorów do minimum.
W oddziale w Płocku atmosfera była raczej przyjemna, zostałam dokooptowana do zarządu, wszystko było dobrze, ale - do czasu. Na jednej z wystaw asystowałam przy ocenie pewnego jużaka, pochodzącego z hodowli skarbniczki z mojego oddziału. Sędzina kazała mi sprawdzić zgryz. Pies nie chciał zamknąć pyska, więc powiedziałam, że wydaje mi się, że ma nożycowy, ale nie jestem pewna, bo nie zamyka szczęk. Sędzina popatrzyła z daleka, stwierdziła, że to cęgi i tak wpisała w kartę oceny. Nie dyskutowałam, bo to nie moja sprawa i nie ja oceniałam psa, to oczywiste. Nie było to jednak oczywiste dla właścicielki psa i hodowczyni, czyli skarbniczki oddziału płockiego. Przy okazji najbliższego dyżuru w oddziale, na zapleczu, zrobiła mi awanturę, że sobie nie życzy abym wtrącała się do oceny jej psów. Przedstawiłam sprawę pozostałym członkom zarządu oddziału, sadząc, że pani skarbniczka zostanie przywołana do porządku, byłam tego wręcz pewna. Tymczasem nikt nie stanął po mojej stronie, a jeden z członków zarządu wycedził tylko, że rzeczywiście asystent często lubi się wtrącać do oceny, a nie powinien. Byłam zszokowana.
Od tej chwili atmosfera popsuła się. Chodziłam na dyżury, ale juz tylko z obowiązku. Zbliżało się walne zebranie i wybory. Około tygodnia przed zebraniem, przewodniczący i sekretarz oddziału powiedzieli, że są już starzy i że chcieliby, abyśmy przejęli prowadzenie oddziału. Tomek, mój mąż, nie był nigdy członkiem ZKwP i nie mógł kandydować do zarządu (wymagane 2 lata członkostwa). Problem ten jednak szybko rozwiązano wystawiając wstecznie legitymacje i pobierając składkę za dwa ostatnie lata.
Przed zebraniem odbyło sie spotkanie byłego zarządu, o którym jednak nie zostałam poinformowana. Ustalono na nim listę kandydatów na wybory. Na walnym zebraniu rozdano listę i okazało się, że mnie na niej nie ma. Tomek zażądał wyjaśnienia całej sprawy. Okazało się, że skarbniczka "nie życzyła sobie" mojej obecności w zarządzie, a jej zdanie jest najważniejsze, bo długo już jest w związku, itd. Tego było już za wiele. Tomek powiedział, że nie będzie sie bawił w tego typu rozgrywki, zwrócono mu składki i na tym zakończyliśmy współpracę z oddziałem w Płocku.
Nie mogłam już patrzeć na tych wszystkich zakłamanych ludzi, więc przeniosłam się do odległego 70km oddziału w Toruniu. Atmosfera nie była tam sympatyczna. Pojawiałam się tam, bo musiałam, ale nie było nawet tam z kim porozmawiać. Tomek towarzyszył mi zwykle podczas wizyt w oddziale toruńskim. Nie byliśmy lubiani, co było widać. Wtrącaliśmy się w nie swoje sprawy, na przykład nie podobało nam się, że metryki wypisywane są ręcznie, co długo trwa, więc Tomek zrobił dokument pozwalający wypisywać je na komputerze. Usprawniło to co prawda pracę w biurze, ale nie podobało się oddziałowym działaczom. Nie miałam jednak wyjścia, bo aby zostać sędzią, musiałam działać społecznie w oddziale.
Mój staż asystencki dobiegał końca, zaliczyłam wszystkie potrzebne wystawy. Pozostał tylko egzamin.
W 1999r nabyliśmy we Francji suczkę owczarka szkockiego. Pojechaliśmy z nią na dwie wystawy, na obu uzyskała tytuł zwycięzcy młodzieży. 12 sierpnia 2000r, na wystawie międzynarodowej w Gdańsku zajęła pierwsze miejsce (w klasie było 7 suk). Tydzień później, zabrałam ja na wystawę w Toruniu, gdzie jednocześnie pomagałam w sekretariacie. W Toruniu sędziował Jerzy O., którego dobrze juz zdążyłam poznać. W konkurencji były jeszcze dwie suczki, ale niezbyt urodziwe. Ku mojemu zaskoczeniu, nasza collie wylądowała na trzecim miejscu z oceną bardzo dobrą. Zacisnęłam usta i w myślach policzyłam do 10. Przecież musiałam zostać sędzią... Osoba z forum internetowego napisała mi potem, że podobno sędziego wkurzały nasze labradory (być może dlatego, że sam je hodował).
Po zejściu z ringu poszliśmy do sekretariatu, ale nie byłam w stanie nic robić. Byłam wściekła i nienawidziłam tych wszystkich ludzi, związku i układów. W rozmowie z Tomkiem wypowiedziałam sie na temat sędziego, nazywając go kutasem. Powiedziałam obecnej w sekretariacie Barbarze H., że nie jestem w stanie juz tu zostać. Spakowałam sie i pojechaliśmy do domu.
We wrześniu złożyłam podanie do oddziału w Toruniu o dopuszczenie mnie do egzaminu sędziowskiego (była wymagana opinia oddziału). Pod koniec września było zebranie oddziału. Pytałam przewodniczącego czy wszystko jest w porządku i czy jest znany termin egzaminu. Powiedział, że tak i ze mnie powiadomią o terminie. W październiku dowiadywałam się ponownie, dostałam odpowiedź, ze nadal jeszcze nie ma terminu. Cały czas uczyłam się, bo przecież nie mogłam nie zdać, musiałam być perfekcyjnie przygotowana. Nadszedł listopad, a terminu egzaminu nie było. Zaczęłam się niepokoić. Będąc w Warszawie podjechaliśmy do Zarządu Głównego i usłyszałam: "Proszę pani, przecież egzamin jest jutro !". Pracowniczka sekretariatu odszukała moje papiery. Okazało sie, że oddział wystawił mi negatywna opinię i nie jestem dopuszczona do egzaminu ! Przez te wszystkie dni, przewodniczący oddziału oszukiwał mnie w sposób podły !
Pojechaliśmy do Torunia. Tomek poszedł wyjaśnić sprawę, a ja zostałam w samochodzie, bo nie mogłam patrzeć na tych wszystkich wstrętnych ludzi. Towarzystwo wzajemnej adoracji. Okazało się, że negatywna opinię wystawili mi na zebraniu zarządu pod koniec września. Podstawa był fax od sędziego Jerzego O., w którym twierdził, że schodząc z ringu głośno wyrażałam swoje niezadowolenie, że nazwałam go chamem i stwierdziłam, że się na mnie "odkuwa". Oczywiście było to nieprawdą, bo schodząc z ringu nie otworzyłam ust, określenia "odkuwam" nie ma w moim słownictwie, a dla sędziego znalazłam zupełnie inne określenie, którego osobiście nie mógł jedna słyszeć. Fax przyszedł 3 dni przed zebraniem, a nie zaraz po wystawie, co oznacza, że o mojej wypowiedzi w sekretariacie doniosła mu uprzejmie Barbara H., ale widać nie była w stanie nawet dokładnie powtórzyć tego co mówiłam. Zatem fax przyszedł "na zamówienie" oddziału,. co było sposobem na upodlenie mojej osoby.
Napisałam skargę do Zarządu Głównego opisując całe zajście. Otrzymałam odpowiedź, że skarga została przekazana do rozpatrzenia...oddziałowi w Toruniu (!). Czyli rozpatrzył skargę na samego siebie ! A mnie - zawiesił w prawach członka, ale już mnie to wtedy nie obchodziło, bo byłam zaangażowana w tworzenie nowego stowarzyszenia - Polskiego Klubu Psa Rasowego.
Mimo wszystko, nie żałuje tych 7 lat działalności w ZKwP. Wiele się przez ten czas nauczyłam. Mimo, ze żaden ze związkowych sędziów nie zaimponował mi swoją wiedzą, to jednak miałam możliwość asystowania przy ocenie psów, uczestniczenia w organizacji wystaw, w pracach oddziału. Pozwoliło mi to sprawniej zarządzać Polskim Klubem Psa Rasowego. Dziś, po 10 latach działalności, mogę powiedzieć, że jestem dumna z tego co stworzyliśmy. Choć PKPR nie jest dużą organizacją, ale za to jest organizacją uczciwą. Nie ma w Klubie sędziowania po nazwisku, nie ma alkoholowych imprez przed wystawą, na których ustalane są lokaty. Oczywiście, zdarzają się kłótnie, nie zawsze wszyscy są zadowoleni, ale wynika to też z faktu, że do PKPR zapisują się ludzie, którzy mają własne zdanie i wyrażają je głośno. Osoby bez poczucia własnej wartości, tchórzliwe, ulegające wpływom otoczenia, pozostają w ZKwP.
  Pierwsze zebranie, zarząd, wystawa, organ prasowy...
Decyzja o założeniu niezależnego stowarzyszenia została podjęta w dniu, kiedy dowiedziałam się o negatywnej opinii oddziału toruńskiego. Zebraliśmy 15 osób, napisaliśmy statut, zrobiłam projekt logo. Pierwsze zebranie założycielskie odbyło się jeszcze w listopadzie 2000r., a dwa miesiące później, 31 stycznia 2001r. Polski Klub Psa Rasowego został oficjalnie zarejestrowany w sądzie rejestrowym w Warszawie. W lutym odbyło się pierwsze Walne Zebranie, na którym został wybrany Zarząd, w skład którego weszli: Joanna Kosińska, Tomasz Kosiński, Dorota Znajkiewicz, Edyta Wojciechowska, Maria Szalkiewicz.
W sierpniu 2001r. zorganizowany został pokaz psów rasowych i agility w Będzinie, którego głównym organizatorem był p. Marcin Wojciechowski.
Jesienią 2001r. Klub został członkiem międzynarodowej federacji ACE - Association Cynologique Europeenne. Pierwsza wystawa psów rasowych odbyła się wiosną 2002r. w Płocku. Towarzyszyły jej zawody agility, na których sędziowali eksperci ze Szwecji. Jesienią tego samego roku odbyła się kolejna wystawa w Budach Michałowskich, a wiosną 2003r. wystawa międzynarodowa w Warszawie. Od tego czasu Klub organizował co roku 5-6 wystaw, brał udział w targach zoologicznych, a w roku 2004r. został zarejestrowany organ prasowy - kwartalnik "Kynologia".
Współpraca z zagranicą
 Przez wszystkie lata PKPR rozwijał współprace z organizacjami na całym świecie. Na naszych wystawach psy oceniali sędziowie z Anglii, Rosji, Niemiec, Czech, Danii, Belgii, Szwajcarii, Słowacji, Łotwy, Litwy, Ukrainy, Hiszpanii, a sędziowie z PKPR byli zapraszani za granicę.  W roku 2008 Klub przystąpił do światowej federacji Alian Canine Worldwide (poprzednia nazwa Federacion Canina Internacional)  z siedzibą w Hiszpanii, co jeszcze bardziej rozszerzyło zagraniczne kontakty.
W 2009 r. PKPR razem z Polskim Stowarzyszeniem Treserów i Polskim Stowarzyszeniem Zoopsychologów założyli związek stowarzyszeń - Polską Unię Kynologiczną PUK. Do Unii przystąpiły też dwa inne stowarzyszenia kynologiczne: Klub Hodowców Rasy Owczarek Niemiecki KHRON oraz Związek Owczarka Niemieckiego Długowłosego ZOND.
W styczniu 2009r. w Warszawie odbyła się Pierwsza Międzynarodowa Konferencja Kynologiczna Cyno2010, na która przyjechali delegaci z Hiszpanii, Niemiec, Chin, Bułgarii, Szwajcarii. W tym roku w Łodzi miała miejsce kolejna konferencja Cyno2011, na której spotkali się delegaci z różnych krajów i wspólnie planowali dalsze losy światowej kynologii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz