Jak powstał Polski Klub Psa Rasowego - artykuł z 2011r
autor: Joanna Kosińska
W bieżącym roku obchodzimy 10-lecie utworzenia Polskiego Klubu Psa Rasowego, pierwszego polskiego stowarzyszenia kynologicznego, dzięki
któremu został złamany monopol Związku Kynologicznego w Polsce.
Choć minęło już tyle czasu, a w międzyczasie powstały
kolejne stowarzyszenia kynologiczne, ZKwP nadal nie może pogodzić się z tym
faktem. Wiele osób, zatwardziałych fanatyków, działaczy ZKwP, nadal powtarza
obraźliwe opinie na temat członków zarządu i sędziów Polskiego Klubu Psa
Rasowego. Jedną z często powtarzanych teorii jest, że założycielami PKPR były
osoby "wykluczone z ZKwP za przekręty hodowlane", że "sędziami kynologicznymi
PKPR są osoby, które nie zdały egzaminu sędziowskiego w ZKwP" itp.
Ponieważ przez 10 lat nic się w tej kwestii nie zmieniło,
nadal powtarzana jest nieprawda, postanowiłam wyjaśnić okoliczności powstania
Klubu.
Kilka słów o przewodniczącej i dlaczego powstał PKPR
Pierwszego psa rasowego, owczarka szkockiego, kupiliśmy
z mężem w 1992r. Mieszkaliśmy wtedy pod Olsztynem, więc zapisałam się do
tamtejszego oddziału. Suczka (ERGANE Mrągowia) była mocnej budowy, o
wspaniałym charakterze i jej głównym zadaniem była praca przy naszym stadzie
kóz (45 sztuk). W 1993r. zarejestrowałam przydomek hodowlany "Z Koziarni" i
wiosną 1994r. mieliśmy pierwszy miot szczeniąt. Braliśmy udział w wystawach,
ale nasza suczka nie miała wielkich osiągnięć. Nie znałam się wtedy zbytnio na
psach rasowych, więc sądziłam, że widocznie nie jest idealna. Teraz, jako
doświadczony hodowca i sędzia, gdy przeglądam nagrania video z wystaw z
tamtych czasów, widzę, że moja suczka zasługiwała na zdecydowanie wyższe
lokaty, że przegrywała z psami gorszymi eksterierowo. Ale teraz już wiem, że
jej wygląd nie miał znaczenia.
W 1994 r. do naszej hodowli
dołączyły dwie suczki: owczarek belgijski ARNA ze Sluknovskych Vrchu oraz
owczarek kaukaski ZINA An-Ro-Ge. Na jednej z wystaw ZINA otrzymała ocenę
dobrą. Sędziował wtedy Tomasz B., znany związkowy działacz. W karcie oceny nie
podał żadnego uzasadnienia, a przecież ocena dobra eliminuje z hodowli.
Zapytałam jakie wady posiada moja suczka. Otrzymałam bardzo niegrzeczną
odpowiedź, że jeśli mi sie coś nie podoba, to może mnie wykluczyć ze związku".
Wtedy właśnie postanowiłam, że zostanę sędzią kynologicznym i może wtedy moje
psa zaczną mieć jakiekolwiek szanse na lepsze wyniki i uczciwą ocenę. Jak juz
sobie coś postanowię, to tak musi być. Zabrałam się zatem do działania. W
1995r przeprowadziliśmy się pod Płock i właśnie w oddziale płockim ZKwP
rozpoczęłam swoją przygodę kynologiczną.
Już w roku następnym, bez
większych problemów, zdałam eksternistycznie z bardzo dobrym wynikiem egzamin
asystencki (w oddziale w Toruniu, gdyż akurat tam był organizowany) i zabrałam
się intensywnie za asystowanie na wystawach. Poznawałam różnych sędziów. Żaden
nie olśnił mnie swoją wiedzą. Oczywiście byli sędziowie bardziej neutralni,
którzy po prostu nie znali wystawców, ale byli też i tacy, którzy sędziowali
prawie wyłącznie "po nazwisku" właściciela, jak np. sędzia Jerzy O., u którego
asystowałam wielokrotnie (często był zapraszany na wystawy). Sędzia ten
sprawdzał zawsze czyj jest pies, "aby nie popełnić gafy"(cytuję). Bywało, że na jego
polecenie sprawdzałam w katalogu kto jest właścicielem psa i mówiłam mu na
ucho podczas oceny. Kiedyś, w trakcie oceny, powiedział, że musi wygrać ten
pies, bo to pies jego znajomej, a jeśli jest jakiś z mojej hodowli, to może mu
dać drugie miejsce.
Podczas asystowania nigdy nie wtrącałam się do oceny, nie
wyrażałam swoich opinii, nie wdawałam w dyskusje, mając na uwadze osiągniecie
mojego celu - zostania sędzią. Uważnie wszystko obserwowałam i powoli
wyrabiałam sobie opinię na temat sędziowania i funkcjonowania ZKwP.
Na jednej z wystaw wystawiałam swojego psa labradora.
Przegrał z innym, brzydszym psem, a sędzia Kazimierz S. tłumaczył mi się
potem, że nie mógł inaczej i abym na następnej wystawie zgłosiła się do niego
przed rozpoczęciem oceny (nie wiem po co...).
Nasza hodowla rozwijała się.
Hodowaliśmy głównie owczarki belgijskie i labradory. Nasz tervueren Van de
Renaisse TARS zdobywał tytuły, ale tylko dlatego, że w "belgach" nie było
praktycznie konkurencji. W labradorach już tak nie było. Pierwsze miejsca były
zarezerwowane dla "wybrańców". Było to trochę irytujące, zwłaszcza, że
zdawałam sobie z tego sprawę, więc ograniczyłam wystawianie labradorów do
minimum.
W oddziale w Płocku atmosfera
była raczej przyjemna, zostałam dokooptowana do zarządu, wszystko było dobrze,
ale - do czasu. Na jednej z wystaw asystowałam przy ocenie pewnego jużaka,
pochodzącego z hodowli skarbniczki z mojego oddziału. Sędzina kazała mi
sprawdzić zgryz. Pies nie chciał zamknąć pyska, więc powiedziałam, że wydaje
mi się, że ma nożycowy, ale nie jestem pewna, bo nie zamyka szczęk. Sędzina
popatrzyła z daleka, stwierdziła, że to cęgi i tak wpisała w kartę oceny. Nie
dyskutowałam, bo to nie moja sprawa i nie ja oceniałam psa, to oczywiste. Nie
było to jednak oczywiste dla właścicielki psa i hodowczyni, czyli skarbniczki
oddziału płockiego. Przy okazji najbliższego dyżuru w oddziale, na zapleczu,
zrobiła mi awanturę, że sobie nie życzy abym wtrącała się do oceny jej psów.
Przedstawiłam sprawę pozostałym członkom zarządu oddziału, sadząc, że pani
skarbniczka zostanie przywołana do porządku, byłam tego wręcz pewna. Tymczasem
nikt nie stanął po mojej stronie, a jeden z członków zarządu wycedził tylko,
że rzeczywiście asystent często lubi się wtrącać do oceny, a nie powinien.
Byłam zszokowana.
Od tej chwili atmosfera popsuła się. Chodziłam na dyżury,
ale juz tylko z obowiązku. Zbliżało się walne zebranie i wybory. Około
tygodnia przed zebraniem, przewodniczący i sekretarz oddziału powiedzieli, że
są już starzy i że chcieliby, abyśmy przejęli prowadzenie oddziału. Tomek, mój
mąż, nie był nigdy członkiem ZKwP i nie mógł kandydować do zarządu (wymagane 2
lata członkostwa). Problem ten jednak szybko rozwiązano wystawiając wstecznie
legitymacje i pobierając składkę za dwa ostatnie lata.
Przed zebraniem odbyło sie spotkanie byłego zarządu, o
którym jednak nie zostałam poinformowana. Ustalono na nim listę kandydatów na
wybory. Na walnym zebraniu rozdano listę i okazało się, że mnie na niej nie
ma. Tomek zażądał wyjaśnienia całej sprawy. Okazało się, że skarbniczka "nie
życzyła sobie" mojej obecności w zarządzie, a jej zdanie jest najważniejsze,
bo długo już jest w związku, itd. Tego było już za wiele. Tomek powiedział, że
nie będzie sie bawił w tego typu rozgrywki, zwrócono mu składki i na tym
zakończyliśmy współpracę z oddziałem w Płocku.
Nie mogłam już patrzeć na tych
wszystkich zakłamanych ludzi, więc przeniosłam się do odległego 70km oddziału
w Toruniu. Atmosfera nie była tam sympatyczna. Pojawiałam się tam, bo
musiałam, ale nie było nawet tam z kim porozmawiać. Tomek towarzyszył mi
zwykle podczas wizyt w oddziale toruńskim. Nie byliśmy lubiani, co było widać.
Wtrącaliśmy się w nie swoje sprawy, na przykład nie podobało nam się, że
metryki wypisywane są ręcznie, co długo trwa, więc Tomek zrobił dokument
pozwalający wypisywać je na komputerze. Usprawniło to co prawda pracę w
biurze, ale nie podobało się oddziałowym działaczom. Nie miałam jednak
wyjścia, bo aby zostać sędzią, musiałam działać społecznie w oddziale.
Mój staż asystencki dobiegał końca, zaliczyłam wszystkie
potrzebne wystawy. Pozostał tylko egzamin.
W 1999r nabyliśmy we Francji
suczkę owczarka szkockiego. Pojechaliśmy z nią na dwie wystawy, na obu
uzyskała tytuł zwycięzcy młodzieży. 12 sierpnia 2000r, na wystawie
międzynarodowej w Gdańsku zajęła pierwsze miejsce (w klasie było 7 suk).
Tydzień później, zabrałam ja na wystawę w Toruniu, gdzie jednocześnie
pomagałam w sekretariacie. W Toruniu sędziował Jerzy O., którego dobrze juz
zdążyłam poznać. W konkurencji były jeszcze dwie suczki, ale niezbyt urodziwe.
Ku mojemu zaskoczeniu, nasza collie wylądowała na trzecim miejscu z oceną
bardzo dobrą. Zacisnęłam usta i w myślach policzyłam do 10. Przecież musiałam
zostać sędzią... Osoba z forum internetowego napisała mi potem, że podobno
sędziego wkurzały nasze labradory (być może dlatego, że sam je hodował).
Po zejściu z ringu poszliśmy do sekretariatu, ale nie
byłam w stanie nic robić. Byłam wściekła i nienawidziłam tych wszystkich
ludzi, związku i układów. W rozmowie z Tomkiem wypowiedziałam sie na temat
sędziego, nazywając go kutasem. Powiedziałam obecnej w sekretariacie Barbarze
H., że nie jestem w stanie juz tu zostać. Spakowałam sie i pojechaliśmy do
domu.
We wrześniu złożyłam podanie
do oddziału w Toruniu o dopuszczenie mnie do egzaminu sędziowskiego (była
wymagana opinia oddziału). Pod koniec września było zebranie oddziału. Pytałam
przewodniczącego czy wszystko jest w porządku i czy jest znany termin
egzaminu. Powiedział, że tak i ze mnie powiadomią o terminie. W październiku
dowiadywałam się ponownie, dostałam odpowiedź, ze nadal jeszcze nie ma
terminu. Cały czas uczyłam się, bo przecież nie mogłam nie zdać, musiałam być
perfekcyjnie przygotowana. Nadszedł listopad, a terminu egzaminu nie było.
Zaczęłam się niepokoić. Będąc w Warszawie podjechaliśmy do Zarządu Głównego i
usłyszałam: "Proszę pani, przecież egzamin jest jutro !". Pracowniczka
sekretariatu odszukała moje papiery. Okazało sie, że oddział wystawił mi
negatywna opinię i nie jestem dopuszczona do egzaminu ! Przez te wszystkie
dni, przewodniczący oddziału oszukiwał mnie w sposób podły !
Pojechaliśmy do Torunia. Tomek poszedł wyjaśnić sprawę, a
ja zostałam w samochodzie, bo nie mogłam patrzeć na tych wszystkich wstrętnych
ludzi. Towarzystwo wzajemnej adoracji. Okazało się, że negatywna opinię
wystawili mi na zebraniu zarządu pod koniec września. Podstawa był fax od
sędziego Jerzego O., w którym twierdził, że schodząc z ringu głośno wyrażałam
swoje niezadowolenie, że nazwałam go chamem i stwierdziłam, że się na mnie
"odkuwa". Oczywiście było to nieprawdą, bo schodząc z ringu nie otworzyłam
ust, określenia "odkuwam" nie ma w moim słownictwie, a dla sędziego znalazłam
zupełnie inne określenie, którego osobiście nie mógł jedna słyszeć. Fax
przyszedł 3 dni przed zebraniem, a nie zaraz po wystawie, co oznacza, że o
mojej wypowiedzi w sekretariacie doniosła mu uprzejmie Barbara H., ale widać
nie była w stanie nawet dokładnie powtórzyć tego co mówiłam. Zatem fax
przyszedł "na zamówienie" oddziału,. co było sposobem na upodlenie mojej
osoby.
Napisałam skargę do Zarządu Głównego opisując całe
zajście. Otrzymałam odpowiedź, że skarga została przekazana do
rozpatrzenia...oddziałowi w Toruniu (!). Czyli rozpatrzył skargę na samego
siebie ! A mnie - zawiesił w prawach członka, ale już mnie to wtedy nie
obchodziło, bo byłam zaangażowana w tworzenie nowego stowarzyszenia -
Polskiego Klubu Psa Rasowego.
Mimo wszystko, nie żałuje tych
7 lat działalności w ZKwP. Wiele się przez ten czas nauczyłam. Mimo, ze żaden
ze związkowych sędziów nie zaimponował mi swoją wiedzą, to jednak miałam
możliwość asystowania przy ocenie psów, uczestniczenia w organizacji wystaw, w
pracach oddziału. Pozwoliło mi to sprawniej zarządzać Polskim Klubem Psa
Rasowego. Dziś, po 10 latach działalności, mogę powiedzieć, że jestem dumna z
tego co stworzyliśmy. Choć PKPR nie jest dużą organizacją, ale za to jest
organizacją uczciwą. Nie ma w Klubie sędziowania po nazwisku, nie ma
alkoholowych imprez przed wystawą, na których ustalane są lokaty. Oczywiście,
zdarzają się kłótnie, nie zawsze wszyscy są zadowoleni, ale wynika to też z
faktu, że do PKPR zapisują się ludzie, którzy mają własne zdanie i wyrażają je
głośno. Osoby bez poczucia własnej wartości, tchórzliwe, ulegające wpływom
otoczenia, pozostają w ZKwP.
Pierwsze zebranie, zarząd,
wystawa, organ prasowy...
Decyzja o założeniu
niezależnego stowarzyszenia została podjęta w dniu, kiedy dowiedziałam się o
negatywnej opinii oddziału toruńskiego. Zebraliśmy 15 osób, napisaliśmy
statut, zrobiłam projekt logo. Pierwsze zebranie założycielskie odbyło się
jeszcze w listopadzie 2000r., a dwa miesiące później, 31 stycznia 2001r.
Polski Klub Psa Rasowego został oficjalnie zarejestrowany w sądzie rejestrowym
w Warszawie. W lutym odbyło się pierwsze Walne Zebranie, na którym został
wybrany Zarząd, w skład którego weszli: Joanna Kosińska, Tomasz Kosiński,
Dorota Znajkiewicz, Edyta Wojciechowska, Maria Szalkiewicz.
W sierpniu 2001r. zorganizowany został pokaz psów
rasowych i agility w Będzinie, którego głównym organizatorem był p. Marcin
Wojciechowski.
Jesienią 2001r. Klub został członkiem międzynarodowej
federacji ACE - Association Cynologique Europeenne. Pierwsza wystawa psów
rasowych odbyła się wiosną 2002r. w Płocku. Towarzyszyły jej zawody agility,
na których sędziowali eksperci ze Szwecji. Jesienią tego samego roku odbyła
się kolejna wystawa w Budach Michałowskich, a wiosną 2003r. wystawa
międzynarodowa w Warszawie. Od tego czasu Klub organizował co roku 5-6 wystaw,
brał udział w targach zoologicznych, a w roku 2004r. został zarejestrowany
organ prasowy - kwartalnik "Kynologia".
Współpraca z zagranicą
Przez wszystkie lata PKPR rozwijał współprace z
organizacjami na całym świecie. Na naszych wystawach psy oceniali sędziowie z
Anglii, Rosji, Niemiec, Czech, Danii, Belgii, Szwajcarii, Słowacji, Łotwy,
Litwy, Ukrainy, Hiszpanii, a sędziowie z PKPR byli zapraszani za granicę.
W roku 2008 Klub przystąpił do światowej federacji Alian Canine Worldwide
(poprzednia nazwa Federacion Canina Internacional) z siedzibą w
Hiszpanii, co jeszcze bardziej rozszerzyło zagraniczne kontakty.
W 2009 r. PKPR razem z Polskim Stowarzyszeniem Treserów i
Polskim Stowarzyszeniem Zoopsychologów założyli związek stowarzyszeń - Polską
Unię Kynologiczną PUK. Do Unii przystąpiły też dwa inne stowarzyszenia
kynologiczne: Klub Hodowców Rasy Owczarek Niemiecki KHRON oraz Związek
Owczarka Niemieckiego Długowłosego ZOND.
W styczniu 2009r. w Warszawie odbyła się Pierwsza
Międzynarodowa Konferencja Kynologiczna Cyno2010, na która przyjechali
delegaci z Hiszpanii, Niemiec, Chin, Bułgarii, Szwajcarii. W tym roku w Łodzi
miała miejsce kolejna konferencja Cyno2011, na której spotkali się delegaci z
różnych krajów i wspólnie planowali dalsze losy światowej kynologii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz